Magia rywalizacji: pakujto.pl w wyścigach łodzi na Brdzie
Jak co roku 17 i 18 czerwca odbył się w Bydgoszczy piknik tematycznie związany z rzeką Brdą i Bydgoskim Węzłem Wodnym, gdzie krzyżują się miedzynarodowe szlaki żeglugi śródlądowej. I tu pierwsze zaskoczenie dla wszystkich przyjezdnych: niby Bydgoszcz prawie w centrum Polski, a jednak klimat żeglarstwa jest wyczuwalny mocniej niż w niejednym nadmorskim mieście.
Mieszkańcy spotkali się na odnowionej Wyspie Młyńskiej, z pięknie wyremontowanymi Młynami Rothera, które miasto zamieniło w otwartą dla wszystkich przestrzeń publiczną dedykowaną działalności kulturalnej, kreatywnej i naukowej. Stanowią one piękny przykład rewitalizacji miejskiej tkanki w najlepszym, angażującym społeczność lokalną wydaniu, na której inne miasta mogą się wzorować.
Dzięki uprzejmości personelu młynów mogliśmy tam bezpiecznie przechować nasze stoisko do czasu rozpoczęcia regat – za co pięknie dziękujemy.
Regaty! No właśnie! Jest to najbardziej rozpoznawalny punkt w harmonogramie Steru na Bydgoszcz, i to one przyciągnęły zarówna nas jak i odciągnęły na moment od innych atrakcji pikniku mieszkańców.
"Wielki wyścig butelkowy"
Jeszcze rok temu przyglądaliśmy się mu jako widzowie zastanawiając się, dlaczego nie zrobiliśmy własnej łodzi. W tym roku zadebiutowaliśmy więc jako załoga wioślarska oraz jako jeden ze sponsorów wydarzenia. Stwierdzenie “debiut” brzmi bardzo niepozornie, jednak aby można było wiosłować, potrzebna jest łódź. Lub przynajmniej coś, co utrzyma załogę i nie zatonie przed metą.
Łódź
Jak się okazało, na szczęście wystarczająco wcześnie, by skorygować założenia projektowe, łódź powinna nie tylko nie tonąć, ale i płynąć. Najlepiej do przodu, ale tu już poszliśmy na kompromis – może w przyszłym roku uda się to osiągnąć.
Założenia mieliśmy, zapewne jak inni uczestnicy, którzy wystartowali na prostokątnych łodzio-tratwo-lepiankach, pompatyczne! Kreatywność z brawurą i fantazją podpowiadała najdziksze pomysły, delikatnie tylko korygowane przez chęć wygranej i prawidła fizyki, które jakoś nie mogła się przebić. Pewnie dlatego, że większość załogi miała z niej mocną trójkę na świadectwie, na dodatek było to dawno temu i nikt nie pamiętał już hydrostatyki Archimedesa.
Pierwsza łódź była więc monumentalna. Długa na pięć metrów i stylizowana na… larwę pływającą w butelce Mezcalu – charakterystycznym alkoholu z Meksyku. Nawiązaliśmy do niego, gdyż nasza maskotka – Pakito – nawiązuje do tego kraju. Łódź jednak, mimo iż solidna, smukła i piękna… za nic nie chciała poruszać się w jakimkolwiek kierunku, niezależnie od determinacji wiosłujących.
Im bardziej machaliśmy wiosłami – tym bardziej ona stała w miejscu.
Druga łódź była więc już konstruowana w duchu odwrotnym do pierwszej. Pierwszy sukces odnotowaliśmy więc na długo przed startem – łódź numer dwa potrafiła płynąć i nie tonąć, i to jednocześnie! Mogliśmy stanąć na starcie i powalczyć o miejsce na podium.
Jak się jednak szybko okazało, powalczyć mogliśmy już o miejsce na starcie, gdyż ilość uczestników była znaczna, a Brda jak co roku tak samo szeroka. Chyba jej nikt nie poinformował.
Łabędzie
Warto odnotować obecność stałych mieszkańców Brdy w okolicy wyspy, czyli pary łąbędzi, które aktualnie zajmują się odchowaniem swoich siedmiu młodych. Płynąc na start minęliśmy je w bezpiecznej odległości, ale i tak nasyczały ostrzegawczo i na czas wyścigu przeniosły się w spokojniejsze miejsce.
Fajnie, że prezydent miasta wspomniał o tej wodnej rodzinie w przedmowie do wyścigu i uczulił uczestników, że skrzydlata rodzina jest ważniejsza niż wygrana i nie należy zakłucać jej spokojnego życia w razie kursu kolizyjnego. Naprawdę to doceniamy!
Emocje
Było ich zdecydowanie więcej niż wody w Brdzie, bąbelków w szampanie, a nawet bąbelków w folii bąbelkowej, którą produkujemy.
Na starcie było tak ciasno, że nie było gdzie wiosła włożyć, więc na sygnał startu każda załoga stoczyła mini bitwę z sąsiadami o skrawek wody do odpłynięcia. My naszą przegraliśmy dwa razy, ale to nas tylko rozjuszyło. Chcieliśmy wyprzedzić choć jedną łódź.
Przygody
Okazało się, że nawet na 300 metrach Brdy można stoczyć walkę z prądami, wirami, falami, a nawet skałami morskimi, których funkcję spełniał pionowo wybetononowany, lewy brzeg.
Nasz gorszy start okazał się wręcz zbawienny gdy dostrzegliśmy, jak łodzie przed nami wpadają w wiry lub są zasysane przez prąd w odnogę śluzy. Zaczął się slalom pomiędzy tymi niespodziewanymi pułapkami, a my szybko zdobywaliśmy doświadczenie zarówno w sterowaniu łodzią, koordynacji i rytmu wiosłowania, oraz utrzymania się na pokładzie.
Wyścig szybko przypomniał nam, o co chodzi w sporcie. Nie liczy się miejsce, a rywalizacja. Czasem nawet nie z inną załogą, a z przeciwnościami – za nami była tylko jedna załoga, której łódź domawiała współpracy, ale walczyli do upadłego i w końcu, z tego co pamiętamy, dopłynęli. Brawa dla nich!
Nam z kolei udało się wyprzedzić pierwszą z łodzi przed nami. Rozbudziło to nasz apetyt na dogonienie kolejnej, co niebawem się udało. W sumie dogonilismy aż cztery łodzie, i to właśnie one okazały się naszymi przeciwnikami aż do finiszu. Miejsca zmieniały się dynamiczniej niż podczas wyścigu Formuły 1, nie brakowało też podobnie dramatycznych zwrotów akcji.
Ostatecznie z tego grona wyprzedziła nas jedna łódź, ale zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów długości. Obie ekipy dały wszystko ze swoich mięśni i determinacji. Trzeba było się schłodzić. Niektórzy wybrali stoisko z napojami i lodami, niektórzy, w tym my, wybraliśmy kąpiel w Brdzie.
Wrażenia
Chyba żadna impreza integracyjna nie połączyła nas w zespół bardziej niż wspólne budowanie łodzi, a następnie wiosłowanie. Wiosła miały tylko cztery osoby, ale wiosłowali z nami wszyscy dopingujący: rodziny, współpracownicy, przyjaciele, a także widzowie. Bez tego wsparcia i świadomości, że nie jesteśmy sami, być może nie znaleźlibyśmy sił na wydostanie się z tego jedynego wiru, którego nie zdołaliśmy ominąć. Dzięki tym wszystkim ludziom mogliśmy poczuć się jak zwycięzcy bez względu na wynik.
Co tu dużo mówić… Za rok startujemy znowu!